czwartek, 5 listopada 2009

Co się działo cz.1


Wpis ten będzie próbą podsumowanie długiego okresu, w którym nie napisałem ani słowa.
Jeszcze w kwietniu rozmawiałem z kumplem o planach wakacyjnych. Okazało się, że będzie kierownikiem sklepu letniego (z ciuchami) w pewnym kurorcie nad morzem. Z głupia frant zapytał, czy nie chcę pracować z nim, bo szuka "mocnej ekipy".
Powiedziałem tak - bez pytania właściwie o warunki, czas i inne detale. Niecały miesiąc później wszystko bylo już ustalone, łącznie z mieszkaniem, które mieliśmy wynajmować od początku czerwca do połowy września (warunki umowy były całkiem fajne - dlatego też dlugo nie myślałem nad decyzją). Z początkiem czerwca 2/3 sesji letniej razem z kumplem było za nami. Zostały tylko dwie 'przyjemności' na wrzesień - dwaj wykładowcy nie chcieli pójść nam na rękę.
4 czerwca byliśmy już na półwyspie. Miejsce od razu się nam spodobało. Trzy pierwsze dni pracy były koszmarnie ciężkie - trzeba było przygotować sklep do otwarcia...

Później wszystko już płynęło swoim tempem. 2 dni pracy, potem jeden dzień wolny - tak wyglądał 'grafik' każdego z nas. Ciągneliśmy '12' w pracy, a wieczorami kombinowaliśmy sobie jakąś rozrywkę (przeważnie posiadówy przy piwie na plaży, lub czymś mocniejszym, zdarzały się też spontaniczne gry w kosza, treningi nad morzem, siłownia). Poznałem tam masę ludzi - niespokojnych, z własnymi problemami, dziwnych i takich całkowicie normalnych. Nie będę wchodził w szczegóły bo nie jestem aż takim ekshibicjonistą, ale z niektórymi wszedłem w bliższe, mniej lub bardziej przyjacielskie - relacje.

Żaden wyjazd oczywiście nie mógłby być zupełnie pozbawiony 'przygód'. Pierwsze mieszkanie okazało się totalną klapą - jako że po niecałym tygodniu wróciła do niego z torbami właścicielka. Zgnieceni w jednym tylko pokoju (we dwójkę śpiący w łożu małżeńskim - trzeci miał fuksa i własną leżankę) zaczęliśmy szukać czegoś innego. Firma dawała nam kasę na mieszkanie, jednak nie była to suma zbyt wysoka. Do tego znaleźć coś u Kaszubów w samym środku sezonu - sprawa nie łatwa...
Udało się jednak. W nowym miejscu było trochę lepiej, mimo ciągłego nadzoru nie zawsze trzeźwego właściciela.
Praca była znośna, wraz z końcówką sezonu, pracy jako takiej było coraz mniej, zaczęła doskwierać nuda. Miałem szczęście o tyle, że 30km ode mnie pensjonat prowadziła mama kumpla, który w ramach 'wakacyjnej pracy' siedział u niej ponad półtora miesiąca. Znużony nieraz widokiem tych samych "mord" kumpli z pracy, wsiadałem w samochód lub pociąg i sunąłem tam, gdzie czułem się dobrze.

Wakacje minęły bardzo szybko. Dopiero 16 września wróciłem do Krakowa, gdzie czekały mnie same przyjemności na uczelni. Wybrnąłem z tego jednak i zacząłem żyć sobie powolnym krakowskim życiem, nie świadomy tego, co czeka mnie już za niecałe dwa tygodnie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz