niedziela, 10 stycznia 2010

Suma wszystkich strachów


Dużo się działo, no ... stosunkowo dużo od czasu ostatniego wpisu. Postanowieniem noworocznym (których zazwyczaj nie robię, a jeśli już to szybko się dezaktualizują) jest częstsze przelewanie myśli na papier - z racji tego, że z telewizorem raczej sobie nie porozmawiam.

Zaczynając od okolic końca listopada - byłem na nocy reklamożerców - i było duuuuużo słabiej niż w zeszłym roku. Zbyt wiele było "lewackich" reklam próbujących zmienić nastawienie ludzi do problemów świata i o ile nie mam nic przeciwko "zielonym" reklamom w stylu wyłaczania telewizora bo tzw. "stand by" zjada dużo prądu, to reklamy dotyczące pomocy Birmie czy wstrzymaniu bombardowań Libanu (że co kurwa? nagle to oni są ofiarami? Hezbollah?) mi nie pasuje. Jasne - trochę radykalne stanowisko - wszak w bombardowaniach giną cywile, ale o cywilach którzy zginęli z rak ekstremistów reklama nie mówiła...

Nieco później dostałem legitkę. I, tak jak przypuszczałem, na razie nie wiele daje, bo na wszystko trzeba mieć akredytacje. Tak więc na OS Karowa podczas rajdu Barbórki nie wszedłem, fotek nie zrobiłem.

Grudzień - to trochę roboty, fajny tekst i wywiad(który jest tu i sporo roboty. Święta zaczęły się nagle i skończyły szybko, jako że w stolicy musiałem być już dwa dni po wigilii. W Sylwestra wyjątkowo nie pracowałem, za to byłem na najgorszej w moim życiu imprezie. Gdyby nie towarzystwo Słonia z jego drugą połową i Łukasza zdechłbym z nudów. Tak to przynajmniej wypiliśmy trochę wódki, a Justyna brylowała swoją znajomością niemieckiego w rozmowie z dziwnym chłopakiem mającym podwójne obywatelstwo. Ach! Przed imprezą byliśmy w kinie na "Taking Woodstock" - polecam, sympatyczny film.

W pierwszym tygodniu stycznia udały mi się pertraktacje na studiach i z tego co wiem, do sesji mam przystąpić na względnie normalnych warunkach. Jeszcze jakby się udało wszystko zdać od razu, to rodzice zluzują trochę z nerwami towarzyszącymi im od kiedy wyjechałem do pracy.

Rozczula mnie jak bardzo nie radzi sobie Polska z zimą. Moja skandynawska dusza raduje się, że wreszcie wróciła zima do Europy po kilku ładnych latach banicji. Warszawa jest cała zasypana. Po głównych ulicach można śmiało jeździć na biegówkach, bo wygląda na to, że na "ataki" zimy stolica jest gorzej przygotowana niż Kraków. Mnie to cieszy - na szczęście nie muszę teraz jechać nigdzie pociągiem - a doświadczeń z pięciogodzinnymi opóźnieniami mam dość.

Co do postanowień. Muszę w końcu ruszyć dupsko i wrócić do tego, do czego wracam już z półtora roku. Na razie niestety wstrzymuje mnie niezbyt fajne choróbsko, które dręczy mnie od początku grudnia i nie mogę sobie z nim poradzić. Znów też czekam na wypłatę jak na zbawienie - bo chcę wiedzieć ile maksymalnie mogę miesięcznie odłożyć, żeby w okolicach połowy roku spełnić swoje największe, dwukołowe marzenie.