czwartek, 4 lutego 2010

Ekipa goes Złombol


Marzenia mają to do siebie, że człowiek im bardziej się zbliża ich realizacji, tym więcej zauważa alternatywnych możliwości wydania odłożonych na nie pieniędzy. Krótko mówiąc, im bliżej tym dalej... Ale po kolei.

Przy KOLEI będąc - piszę to wszystko jadąc do Warszawy. Pociągi mnie ostatnio nie rozpieszczają (brak ogrzewania, hołota w przedziale...) ale tak bywa.

Wspólne oglądanie meczu Polska-Czechy ze Słoniem zaowocowało podjęciem jednej z najszybszych decyzji w moim życiu. Jak dotąd królował wyjazd na wymianę do Hiszpanii (nota bene też ze Słoniem). Drugie zaszczytne miejsce przypadało listopadowemu wyjazdowi do Warszawy do roboty. JEDNO!! piwo wystarzyło, żeby dyskusja pomeczowa spełzła na ciekawe rzeczy bliżej z meczem nie związane (choć z Czechami czy Czechosłowacją bardziej). Po radosnej kontemplacji postawionego przy Słowackim koksownika, Słoń wspomniał o pewnym rajdzie, o którym dowiedział się bodajże od Makuły...

Złombol - bo o nim mowa, to rajd podrdzewiałych, kopcących i nieraz rzężących klasyków będących wytworem komunistycznej myśli technicznej. Cel - masa zabawy, a przede wszystkim wsparcie katowickich domów dziecka - bo to do nich trafiają wszystkie pieniądze z imprezy. Zasadą jest posiadanie samochodu nie droższego niż 1000zł i zdobycie sponsorów - poprzez zaoferowanie im powierzchni auta do oklejenia naklejkami. Wszystkie pieniądze nie trafiają do uczestników, tylko bezpośrednio na konto fundacji. Tak więc koszty remontu auta, części, jedzenia i noclegów spadają na ekipę - i to właśnie jest piękne :)

W necie dostępnych jest mnóstwo zdjęć i filmików z poprzednich ZŁOMBOLI. Jak do tej pory uczestnicy-wariaci dojechali dwukrotnie do Monte Carlo i raz na koło podbiegunowe (sic!). Tegoroczna edycja jest troszkę bardziej hardcore'owa. Złombolowcy zamierzają dojechać do Stambułu... Nieco więcej o akcji tutaj.

Decyzja o tym, że jedziemy podjęta została jeszcze na przystanku... Jak na razie nie rejestrujemy się, bo na to jest czas do sierpnia (czyli miesiąca przed wyjazdem) a musimy jeszcze znaleźć jakieś odpowiednie cztery koła. Ja, jak to mam w zwyczaju, zachorowałem ciężko na jeden jedyny samochód. Na razie nikt nie jest w stanie mi z głowy wybić Skody Rapid - ten czechosłowacki klasyk startował już w zeszłorocznym rajdzie - i muszę przyznać, że wyglądał doskonale :)

Tak więc ekipa już jest - trzyosobowa (i chyba nie będzie powiększana, bo trzeba będzie zabrać sporo części ze sobą...) czyli ja, Słoń i Justyna. Podejrzewam, że to na mnie spocznie konieczność szybkiej nauki przynajmniej podstaw mechaniki, ale tym się nie przejmuję. Jeśli Rapida uda się kupić, to na jednym złombolu się nie skończy, będzie środkiem ogólnopojętego lansu, a przy tym autko będzie odpowiednio pielęgnowane :)

Jest to tak naprawdę druga błyskawicznie podjęta decyzja w tym miesiącu. Jakoś w połowie stycznia Bartek się pochorował, a w ramach domowej kuracji alkoholowej zaprosił mnie i Marcina do siebie na "kielicha". Okazało się, że wystarczyło równie niewiele (czasu, alkoholu) by podjąć decyzję o wyjeździe do Barcelony. Po 1,5h mieliśmy kupione bilety. Za pięć dni będziemy napawać się klimatem hiszpańskich uliczek z architektonicznymi tworami Gaudiego.

Z nieprzyjemnych aspektów życia, to niestety na początku lutego jestem dopiero w 1/3 sesji. Na szczęście mój "ulubiony" pan M. nie miał żadnych uwag do mojego artykułu naukowego, więc teoretycznie najcięższa przeprawa za mną. Reszta w sesji poprawkowej niestety, nagromadzi się tego po Barcelonie, oj nagromadzi.

P.S - dla tych, którzy nie trawią blogów, bloggerów etc. - Tak, jestem ekshibicjonistą!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz